poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Trzy

Zastanawiałem się, jak to wszystko będzie teraz wyglądać.
Wiedziałem, że życie nie jest łatwe. Funduje sytuacje, po których ciężko się pozbierać. Czasami potrzebujemy pomocy z zewnątrz, bo nie potrafimy w samotności borykać się z problemem. Punkt zaczepny w moim przypadku leżał niedaleko. Strach. Cholernie bałem się nie tylko jej śmierci, ale też przyszłego ojcostwa. Ogarniała mnie panika. Lęk przed utratą tak ważnej dla mnie osoby. Niezastąpionej! Nie chciałem przechodzić tygodni żałoby. Włóczenia się po mieście bez obranego celu, upijania w pierwszej lepszej knajpie do nieprzytomności i codziennego dzwonienia do Marca, by bełkocząc, poprosić go o podwózkę do domu. Nie tak widziałem własną przyszłość. Wymarzyłem sobie raczej siedzenie na barcelońskiej plaży, trzymanie w objęciach najpiękniejszej kobiety świata, skradanie jej czułych pocałunków i ukradkowe spoglądanie na nasze dzieci budujące przy brzegu najróżniejsze piaskowe budowle. Szkoda, że mogłem tego nigdy nie doświadczyć…
Schowałem twarz w dłoniach. Duszący ucisk w gardle doprowadził mnie do uronienia paru słonych łez pozornie dających ulgę w cierpieniu. Urywany oddech świadczył jedynie o tym, jak słaby się stałem. I jak bardzo potrzebowałem jej bliskości. Zacisnąłem powieki. Nie umiałem już trzymać emocji wewnątrz. Potrzebowałem wypłakania się. Chwili, w której wszystko będzie w stanie ujść i dać mi wreszcie spokój. Musiałem myśleć racjonalnie. A w takim stanie nikt tego nie potrafił.
- Cholera! - zakląłem, mocniej się nachylając. Gdybym otworzył oczy, patrzyłbym wprost na betonowe płyty ponurego chodnika.
Coś ze mną było nie tak. I nie chodziło wcale o natarczywe wstrząsy rytmicznie przeszywające moje ciało czy też ciche, niekontrolowane łkanie wydobywające się z obolałego gardła. Głowę zaprzątało mi coś zupełnie innego. Nie cieszyłem się. To chyba jasne. Nie unosiłem się ponad chmury wiedząc, że w budynku stojącym kilkadziesiąt metrów za plecami leży moje nienarodzone dziecko. Wręcz przeciwnie. Gardziłem tym. Zrzucałem na nie całą winę. To przez nie lekarze mają ograniczone pole manewru. To przez nie Cailin jest słabsza i bardziej podatna na różnego rodzaju powikłania. To przez nie… mogła zginąć.
Wbiłem paznokcie w skórę twarzy, z całej siły zaciskając zęby. Jeśli coś miało mi pomóc, to na pewno nie było to obwinianie małej, bezbronnej istotki. Nie poczuję się lepiej bluźniąc czy też darząc nienawiścią własnego syna lub córki. Powinienem zebrać resztki odwagi, zachować się jak prawdziwy mężczyzna. Pójść do niej. Do nich. Przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, choć sam miałem co do tego masę wątpliwości. Dlaczego więc nie potrafiłem tego zrobić?
Może dlatego, że od naszego pierwszego spotkania byłem z nią mocno związany. Nigdy jednak nie rozmyślałem o takim przebiegu wydarzeń. Gdy ujrzałem ją wchodzącą po schodach sali kinowej uznałem, że jest jedną z wielu pustych panienek. Zwykłą, niemal nic niewartą dziewczyną. Odwróciła się do idącego za nią osiłka i z uśmiechem podała mu bluzę. Z niewiadomych powodów straciła u mnie jeszcze więcej. Dopiero kiedy pod koniec seansu przypadkowo uderzyłem ją drzwiami, zrozumiałem, jak bardzo pomyliłem się w tej ocenie. Usiadła na podłodze, złapała się za obolałe miejsce i zaczęła śmiać. Nie mogłem tego zrozumieć. Przecież dostała w czoło grubym kawałkiem metalu! W niczym to jednak nie przeszkodziło. Wstała, przegarnęła włosy, wyciągnęła rękę i z uśmiechem zdradziła mi swoje imię. Zamarłem. Zrobiło mi się gorąco, a czas tak nagle, zupełnie niespodziewanie stanął w miejscu. Nic nie mogło równać się z tak intensywnym, nieznanym uczuciem.
- Marc szuka Cię po całym szpitalu.
Podskoczyłem, momentalnie ocierając mokre policzki. Oczami wyobraźni widziałem czerwone plamy malujące się na skórze twarzy. Kiedyś się tego wstydziłem. Teraz jednak były ostatnią rzeczą, którą mógłbym zaprzątać swoje myśli.
- Nie zrozumiał, że wyszedłem? - Zmarszczyłem brwi, ukradkiem patrząc na siadającego obok Denisa. - Jakoś nie palę się do rozmów z nim. Nie teraz.
Westchnął dosadnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. Zadrżałem. Nie myślałem, że zdobędzie się na tak zuchwały czyn. A jednak byłem mu wdzięczny.
- Ona Cię potrzebuje. - Jakby zignorował wypowiedziane przeze mnie słowa. - Sama nie da rady.
Zaszczękałem zębami, produkując jeszcze większą ilość łez. Spływały po policzkach, brodzie, odkrytych rękach, by wreszcie skapnąć na chodnik. Nigdy nie czułem się równie okropnie. Nigdy równie mocno nie pragnąłem cofnąć czasu. Nie dopuścić do tego cholernego transferu!
- Przyszedłeś tutaj uświadomić mi coś, co wcale nie jest prawdą? - spytałem trzęsącym się głosem. - Przecież ma tego Polaka. Idealnie mnie zastępuje.
- Grzesiek może i kocha ją całym sercem, stara się najlepiej, jak umie i walczy, ale… - Zawahał się, dobierając w głowie odpowiednie słowa. - Ale on to nie ty. Nawet nie wiesz, ile razy opowiadała o tobie. Ile razy szeptała przez sen twoje imię czy też płakała przytulając się do koszulki z Twoim nazwiskiem. Patrząc na mecze Barcelony zawsze cała się trzęsła. Ogarniał ją strach. Nie wiedziała, czy masz kogoś nowego. Pewnie nawet nie chciała wiedzieć. - Moje serce waliło niczym potężny dzwon. Byłem niemal przekonany, że słyszą je wszyscy mijający nas ludzie. Drżałem, odpychając fale przeszywającego bólu. Uporczywie myślałem nad podjęciem trafnej decyzji. Chyba to zrobiłem. - Dzielił ją krok od wyjazdu do Katalonii. Rozglądała się nawet za tymczasowym mieszkaniem, bo była pewna, że nie uda jej się od razu stanąć z Tobą twarzą w twarz. I wtedy pojawił się Grzesiek. Zatrzymał ją, ale ona nigdy nie miała zamiaru się z nim związać. Tak myślę…
Wziąłem głęboki wdech, by móc wydusić z siebie parę słów.
- Powiedz mi, jak to jest… - szepnąłem, zatrzymując się na chwilę. - Jak to jest, że ja ryczę mimo pozornie udanej operacji, a ty po stracie przyjaciela trzymasz się całkiem nieźle?
Uśmiechnął się smutno, przeczesując włosy palcami.
- Pauline nie znosi tego zbyt dobrze. Została z Marciem, ale wiem, że wolałaby mieć przy sobie kogoś znajomego. - Skrzywił się, a w jego oczach zamajaczyły łzy. Dusił w sobie wszelkie emocje. Trzymał je na wodzy. Szkoda, że ja tak nie potrafiłem. - Zresztą Geri nigdy nie lubił użalania się nad sobą. Raczej nie byłby zadowolony, gdybym siedział w kącie płacząc, kiedy jego dziewczyna…
Głos mu się załamał. Szybko potrząsnąłem głową w celu rozładowania przykrej atmosfery. Niewiele to dało. Dlatego też zacisnąłem dłonie w pięści, zbierając w sobie resztki odwagi. Nie poszło mi najgorzej.
- Wracam do Sevilli - wyszeptałem. - Po tym sezonie. Mam dość samotnego życia. Wolę walczyć o Ligę Europy z nią u boku, niż zwyciężać w Lidze Mistrzów bez niej.
Ponownie uniósł kąciki ust ku górze, tym razem jak najbardziej szczerze.
- Dobra decyzja. - Pokrzepiająco poklepał mnie po plecach. - Nie pożałujesz i przy okazji odwiedziesz Grześka od chorego pomysłu związania się z kobietą, która nadal kocha ojca swojego dziecka.
Uśmiechnąłem się lekko. Oby miał rację…


Przejechałem dłonią po lekko zarośniętej twarzy, starając się nie zwymiotować. Ściskający się do granic możliwości żołądek i nieznośnie mdłości zdecydowanie nie ułatwiały mi naciśnięcia tej piekielnej klamki. Raczej utrudniały. Ale o tym wspominać chyba nie trzeba.
Zamknąłem oczy, oddychając głęboko. Jakby tego było mało, miałem nad głową warczącego przyjaciela co chwila popychającego mnie w kierunku odpowiedniej sali. To również było jakże irytującym aspektem, którego wyzbycie się było nie lada wyczynem.
- Wreszcie przejrzałeś na oczy stary! - zawołał, po raz setny poklepując moje plecy.
- Znasz mnie - westchnąłem. - Nie dam jakiemuś tam Krychowiakowi możliwości zgarnięcia tak wielkiego szczęścia i kropka.
Niemiec uśmiechnął się szczerze.
- A myślałem, że to ja mam na Ciebie genialny wpływ. - Pokręcił głową z udawanym załamaniem. - Jednak powinienem uczyć się od Denisa.
- Oczywiście - bąknąłem.
Przejechałem wzrokiem po srebrnym numerku, ostatni raz poprawiając zielone okrycie wierzchnie. Nienawidziłem szpitali. Nienawidziłem panujących tu goryczy i smutku. Zapachu śmierci. W tamtym momencie wszystko zeszło jednak na drugi, a może nawet i trzeci plan. Liczyła się tylko ona. Oni…
- Teraz Cię zostawię. Muszę wracać do… - urwał w pół zdania, zagryzając dolną wargę.
Zareagowałem automatycznie. Uniosłem prawą brew, mimiką twarzy zadając pytanie.
- Czyżby nasz kochany pan „miłość jest nie dla mnie” wreszcie przejrzał na oczy?
- Daj spokój, nawet jej nie znam. - Zmieszał się i z purpurowym rumieńcem spuścił wzrok. - Po prostu pomagam pozbierać się po dołującej stracie.
- Bezinteresowny ter Stegen, tego świat jeszcze nie widział.
Oczywiście mocno się zgrywałem, bo gdyby był egoistą czy choćby gburem, nie wsiadłby w samochód i nie przyjechałby tu ledwie kilka godzin po mnie.
- Nieważne! - zawołał. - Lepiej ruszaj po swoje Romeo. Gotowy?
Chciałem odpowiedzieć, że nie. W końcu nigdy nie będę.
- Oczywiście - wyszeptałem, nagle marniejąc.
- W takim razie daję wam chwilę prywatności. I dopilnuję, żeby ten cały Gregor, Gcheror czy też Grzegor jej nie zakłócił swoimi wielkimi, brudnymi łapskami.
Normalnie pewnie parsknąłbym śmiechem.
- Dzięki. Nie wiem, jak…
- Nie musisz. Od tego są przyjaciele, prawda? - Uśmiechnąłem się lekko. - A teraz właź tam, bo zaczynam mieć wrażenie, że tylko oddalasz to, co nieuniknione.
Z westchnieniem położyłem dłoń na klamce. Drżąc, pociągnąłem ją i rzuciwszy Marcowi ostatnie spojrzenie, wszedłem do środka. Mimo wszystko nie miałem dość siły woli, by od razu się odwrócić. Tępo patrząc w ścianę, próbowałem opanować mocny ucisk w gardle, przełyku, żołądku, wątrobie i… każdej innej części mojego ciała. Nic z tego. Jak na zawołanie powróciły mdłości z ostrymi zawrotami do pary. I kiedy ogarnęło mnie tępe uczucie, że więcej nie wytrzymam, powoli przekręciłem głowę.
Leżała tam. Zupełnie niewinna, pozornie samotna. Podłączona do tysiąca rurek nawet nie oddychała samodzielnie. Nogi się pode mną ugięły, jednak resztkami sił dopadłem metalowy stołek. Blond włosy rozrzucone na poduszce stanowiły pewnego rodzaju aureolę, a blada cera świadczyła tylko o tym, jak słabą istotą się stała. Zatrzęsłem się od środka. Delikatnie objąłem jej dłoń, bojąc się ją ścisnąć. Miałem wrażenie, że pod większą presją złamie się lub co gorsza, zmiażdży. Była niezwykle krucha. Niczym noworodek wydający pierwszy okrzyk. I z tą myślą skierowałem spojrzenie na wyraźnie zaokrąglony brzuch.
Zacisnąłem powieki, wypuszczając kolejne morze łez. Znów w ciągu ostatnich godzin coś we mnie pękło. Jakaś bliżej niezidentyfikowana, mityczna strzała przebiła lichą zaporę trzymającą moje emocje na cienkiej wodzy.
- Chłopaki bardzo się o Ciebie troszczą, wiesz? - wydusiłem. - Denis wiele mi mówił. To naprawdę fajny gość. Uświadomił mi, jakim byłem kretynem wahając się w sprawie tego kontraktu. Jak wielki błąd popełniłem zostawiając Cię tutaj samą. To znaczy… zostawiając Was. - Położyłem dłoń na środku jej brzucha. Chwilę odczekałem, bo nie miałem siły mówić dalej. Dopiero po prawie niewyczuwalnym kopnięciu zrozumiałem, że nie powinienem go, albo jej obwiniać o coś tak okropnego. To dziecko nie było niczemu winne. Nasze dziecko nie było niczemu winne. - Mogę się założyć, że będzie piłkarzem. Tak zdolnym, jak wujek Marc. - Zaśmiałem się przelotnie. - Nadal zastanawiam się, dlaczego mi nie powiedziałaś. To nie było fair. Kocham je równie mocno, co Ciebie. Teraz już o tym wiem - wyszeptałem, dławiąc się łzami. - I nie wiem, czy mnie słyszysz. Nie wiem, czy będziesz pamiętała to, co teraz powiem. Ale musisz wiedzieć, że nie poddam się tak łatwo. Nie ustąpię miejsca Grześkowi, Denisowi czy też innemu facetowi. Będę walczyć, rozumiesz? O nas. O naszą rodzinę. O nasze szczęście. - Mocniej ścisnąłem jej dłoń nie bez obaw. - Kocham was. Kocham jak wariat, dlatego nie mam zamiaru siedzieć w tej całej Barcelonie. Nieważne, jak dobry klub by mnie chciał. On nie zastąpi mi Ciebie…
Do sali wpadła chmara ludzi w białych ubraniach kilka sekund po wydaniu przez aparaty ogłuszających pisków. Zdezorientowany cofnąłem się parę kroków. Jedna pielęgniarka od razu wypchnęła mnie na korytarz, nie mówiąc, co się właściwie wydarzyło. Byłem przerażony. Gorzej. Przeżywałem prawdziwy horror w postaci zamartwiania się o życie już nie jednej, a dwóch piekielnie ważnych dla mnie osób.
- Ivan? - Rozpoznałem głos Marca, jednak nie miałem odwagi na niego spojrzeć. - Co się stało?
Naprawdę sądził, że po tym wszystkim będę w stanie wydusić z siebie choć jedno słowo? Jeśli tak, to tkwił w poważnym błędzie, bowiem prócz zanoszenia się płaczem i osunięcia po ścianie na podłogę nie byłem w stanie zrobić kompletnie nic.
_______________
Przepraszam, że nie powiadomiłam Was tutaj o mojej przerwie, spowodowanej niestety ocenami i charakterem mamy. Ale dobrze się stało. Przynajmniej dzięki temu pani od chemii nie zatrzyma mnie w drugiej klasie :') 
Z rozdziału jestem naprawdę bardzo zadowolona. Nie wiem czemu. Tak po prostu mi się podoba. I mam wielką nadzieję, że Wam również. Czekam więc na jakieś opinie i oficjalnie ogłaszam, że wracam. W piątek z nowym opowiadaniem :) Jakim? Jeśli chcecie wiedzieć od razu, możecie podać jakiś kontakt do siebie. Jeśli nie, to informacja pojawi się pod następnym rozdziałem ;3