poniedziałek, 23 marca 2015

Dwa

Głucha nicość w mojej głowie niszczyła wszelkie pozytywne emocje. Próbowałem się jej pozbyć, jednak każdą próbę kończyło niepowodzenie. Dałem więc spokój. Trzęsąc się puściłem zimną ścianę idealnie spełniającą rolę podpory. Stanąłem na własnych nogach. Zachwiałem się, ale na wspomnienie uścisku dłoni Cailin momentalnie nabrałem odwagi. Musiałem być silny, dla niej. Nie mogłem zamknąć się w sobie, uciec do auta i zacząć płakać niczym małe dziecko. Choć najchętniej bym to zrobił. Cierpienie rozrywało moje wnętrzności, dusiłem się nim. Przeczesując jasne włosy uważałem, by go nie nadprodukować. Starałem się opanować łzy, ale przychodziło mi to niezwykle trudno. Dławiłem się nimi. Moje gardło stało się jedną, wielką czeluścią nicości, potęgującą tylko wszystkie nieprzyjemne doznania. Kochałem ją jak głupi. Cieszyłem się z każdego spotkania. Każdej możliwości przytulenia jej czy pocałowania. A teraz mogła już nie żyć. Patrzeć na nas z góry, nie doświadczając jeszcze wielu normalnych rzeczy, które przejść powinna. Obiecałem sobie, że zadbam o jej małżeństwo. Najlepiej ze mną. Że postaram się, by została matką i spełniła jedno ze swoich pięknych marzeń. Aby jej dziecko biegało po boiskach największych stadionów z uśmiechem, którego nie miała żadna inna istota na tym świecie. Ona zasługiwała na to szczęście.
Wziąłem głęboki oddech, ukradkiem spoglądając na Pauline. Dlaczego, do cholery, nikt się o nią nie zapyta?! Ja nie byłem w stanie. Gdybym się odezwał, język z całą pewnością przykleiłby się do mojego podniebienia błagając o odpowiedź. Nie wypowiedziałbym żadnego sensownego słowa. Denis odchrząknął, mocno łapiąc dłoń przyjaciółki. Lekarz jedynie wodził wzrokiem po każdym z nas. Nie wiedziałem, na co czekał. Dlaczego nie mógł powiedzieć nam tego od razu. Bez otrzymania reakcji któregoś z naszej czwórki.
- Wszystko z nim w porządku, prawda? - wyszeptała wreszcie Cerrea, choć jej głos do stanowczych nie należał.
Mężczyzna w białym kitlu oblizał delikatnie spierzchnięte wargi. Przez ułamek sekundy w jego tęczówkach dało się dostrzec przebłysk współczucia. Zaraz jednak zastąpił go nieprzewidywalnością. Wiedziałem jednak, że nie wszystko poszło po naszej myśli. Coś jest nie tak. Czyjaś codzienność zmieni się nieodwracalnie. Myślałem, że moje serce eksploduje ze strachu. Ręce pociły się niemiłosiernie i mimo usilnych prób wytarcia ich w materiał dresów, mógłbym bez problemu uchodzić za człowieka dopiero co schodzącego z boiska po pełnym spotkaniu.
- Niestety nie mam zbyt dobrych wieści.
To gorsze niż własna śmierć. Dreszcze przeszły przez moje ciało, uzupełniając piekące od pragnienia płaczu gardło.
- Co to znaczy?
Zacisnąłem powieki. Czemu ten chłód spowodowany zbyt intensywnymi falami cierpienia nie może ustać?!
- Rany odniesione podczas wypadku okazały się bardziej rozległe, niż z początku przypuszczaliśmy. Nie udało nam się uratować pacjenta.
Cholera! Zamrugałem, desperacko łapiąc powietrze w płuca. Dusiłem się tą wiadomością. Nie wiedziałem, co robić. Zacisnąłem dłonie w pięści, ledwo powstrzymując łzy. Co z tego, że go nie znałem? Co z tego, że nigdy nie wymieniliśmy nawet jednego, błahego słowa? Zdawałem sobie sprawę z tego, ile znaczył dla mojej przyjaciółki. Jak bardzo się kochali. Spojrzałem na nią, choć w polu widzenia pojawiały się tony mgły. Zamknąłem powieki i momentalnie poczułem wodę na policzkach. Jednak nie tylko ja płakałem. Hiszpanka osunęła się na podłogę, mocno trzymając ramię Suareza. Cierpiała, wyrażała to niemal każdym, najmniejszym ruchem. Piłkarz ukucnął przy niej, i mocno przytulił jej ciało do piersi. Zdawkowo zagryzł dolną wargę, starając się nie rozkleić. On stracił przyjaciela. Najlepszego kompana z możliwych. Nie chciał chyba jednak pogarszać już i tak trudnej dla dziewczyny sytuacji.
Wiedziałem, że prędzej czy później któryś z nas będzie zmuszony do zadania tego pytania. Przejechałem wzrokiem po Krychowiaku. Nie zareagował. Jak w transie przyglądał się zaistniałej sytuacji z przerażeniem w oczach. Czułem jego strach. Lęk przed tym, co mamy zaraz usłyszeć. Podzielałem go. Ale musiałem być twardy. Dla niej. Dla najwspanialszej kobiety na świecie, którą z niewiadomych powodów zostawiłem. Byłem kompletnym kretynem!
Potrząsnąłem głową starając się zagłuszyć rozpaczliwy szloch szatynki. Potrzebowałem do tego kilku sekund wbijania paznokci w skórę własnych dłoni.
- A Cailin? Co z nią? - wydusiłem mimo piekącego bólu w okolicach przełyku.
- Następne godziny będą decydujące, ale jesteśmy dobrej myśli - odetchnąłem z ulgą. Wzdłuż kręgosłupa przeszło parę silnych ciarek, starannie wybijających moje serce z równego rytmu. Miałem wrażenie, że to nie koniec niespodzianek na dziś. - Jak na razie wszystko idzie wyśmienicie.
Nieświadomie uniosłem kąciki ust, trzęsąc się z nadmiaru emocji. Żyła. Miała się dobrze. Posiadała duże szanse na wyjście z tego bałaganu. Lepszej wiadomości otrzymać nie mogłem. Te zdania liczyły się dla mnie bardziej niż jakikolwiek tytuł zdobyty w całej piłkarskiej karierze. Lub nawet te, które na mnie czekały. Byłem gotów zrezygnować ze wszystkiego, byleby tylko ta drobna blondynka znów mogła samodzielnie spacerować ulicami Sevilli obdarzając jednocześnie każdego przechodnia swoim olśniewającym uśmiechem.
- Jest jeszcze jedna sprawa - szepnął Grzesiek, po raz pierwszy od dłuższego czasu włączając się do rozmowy. - Dziecko.
Zamarłem. W tamtej chwili ogarnęły mnie prawdziwe odruchy wymiotne. Jakie dziecko?! Moje serce sprawiało wrażenie roztrzaskanego na drobne kawałeczki przez te dwie sylaby cały czas dźwięczące w głowie. Naprawdę tak szybko o nas zapomniała? Zdążyła spoufalić się z tym Polakiem i teraz oczekiwała narodzin ich potomka? Kurwa! Nie, nie, nie! Taka sytuacja nie wydarzyłaby się nawet w najgorszym horrorze! To po prostu niemożliwe! Kochała mnie! A ja kochałem ją! Przez te pięć miesięcy rozłąki nawet nie tknąłem innej dziewczyny. Nie interesowała mnie żadna, prócz niej. Chciałem tylko ją. Tęskniłem. Wspominałem. Na każdym kroku oglądałem zdjęcia. Jak widać ja to ja. Ona poradziła sobie z tym wszystkim zaskakująco szybko.
- Na razie wszystko w porządku. Nie doszło do jakiś większych uszkodzeń, jednak... - mężczyzna zawahał się, doprowadzając mnie tym samym do furii. Najchętniej przywaliłbym komuś w twarz wyładowując wszytko, co skrywał mój umysł. Uwierzcie, nie był nawet brudny. Burdel, tak bym to nazwał. - Jednak musi pan zrozumieć, że stan pacjentki jest niezwykle poważny i jeśli dojdzie do jakichkolwiek komplikacji, nie będzie kolorowo. Ciąża w takiej sytuacji jest wręcz skazaniem dla lekarza i najczęściej decydujemy się na przedwczesny poród. Niestety szósty miesiąc to zdecydowanie za wcześnie, dziecko nie miałoby praktycznie żadnych szans na przeżycie.
Uścisk w moim żołądku nasilił się do tak niebotycznych rozmiarów, że przed oczami zobaczyłem gwiazdki. Cofnąłem się o parę kroków, niemal wymiotując. To już nawet nie były mdłości! Raczej szereg dolegliwości wywołany krążącymi wokół pytaniami, na które nie byłem w stanie znaleźć odpowiedzi. Dlaczego nikt mi nie powiedział? Skąd pomysł zatajenia prawdy? Czemu chciała się rozstać, skoro wiedziała, że zostaniemy rodzicami? Bo to było nasze dziecko. Nasza mała kopia, owoc nieposkromionej miłości tętniącej w nie tylko moich żyłach. Mój syn lub córka, której oboje tak bardzo pragnęliśmy. Dopiero po kilku minutach dotarła do mnie powaga tego wszystkiego. Będę ojcem. Za niedługo mała istotka zacznie mówić do mnie tato.
Przełknąłem głośno ślinę, w ostatniej chwili łapiąc się zimnej ściany. Jednak nic nie było w stanie mi pomóc. Osunąłem się na ziemię, tracąc świadomość. Zemdlałem ze szczęścia. Do tamtej pory nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe.

***

Ogarniający mnie z początku mrok rozmył się, ustępując miejsca oślepiającym blaskom światła. Zmrużyłem oczy, po czym zamrugałem kilkakrotnie. Skłamałbym twierdząc, że otrzymany obraz nie wywołał na mnie mocnego zdziwienia. Byłem w szoku. Mała dziewczynka z blond czupryną siedziała na moich kolanach uśmiechając się uroczo. Jej oczy, uderzająco podobne do tęczówek Cailin lśniły miłością, a dołeczki w policzkach potrafiły rozczulić niemal każdego. Zadrżałem, nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Kim była? Jakim cudem znalazła się obok, rozpalając każdy, nawet najdrobniejszy kawałek mojego ciała? Kolejne pytania, na które nie miałem odpowiedzi. 
Zmarszczyłem brwi, kiedy nucąc bliżej nieokreślony utwór, owinęła wokół własnego palca pasmo swoich jasnych włosów. Alcaraz używała tego gestu jako środka uspokajającego w cięższych momentach. To było jak uderzenie gorąca. Paliłem się od środka nie wiedząc, co się tak naprawdę działo. Chciałem zapytać, na pewno potrafiła już mówić. Ale nie umiałem. Nie byłem w stanie otworzyć ust, wyrzucić z siebie jakichkolwiek słów. Za to z niewiadomych powodów pogłaskałem jej główkę, uśmiechając się. Nie chciałem tego zrobić. Nie panowałem nad własnymi czynami. 
- Tatusiu, opowiedz mi coś o mamie. 
Przełknąłem głośno ślinę, wypuszczając kilka łez na światło dzienne. Zaraz się ich pozbyłem. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Zastanawiałem się, kim była jej rodzicielka. Trzęsłem się, dusząc wewnątrz wszystkie emocje. 
Najdziwniejsze okazało się jednak to, że zdania jakby same popłynęły. Nie myślałem, nie mówiłem, ale ona mnie słuchała. Ja też siebie słyszałem. Tylko jakim cudem?
- Była taka sama jak ty. Tak samo uroczo się uśmiechała i tak samo mocno się do mnie przytulała, kiedy za oknem hulała burza. Od zawsze się jej bała. Często wychodziła na spacery do parku. Lubiła patrzeć na szczęśliwe rodziny. Mówiła wtedy, że jeśli kiedykolwiek zostanie mamą, zadba, by jej dziecko było równie radosne - w moich oczach zamajaczyły łzy. Powoli zaczynałem składać kawałki rozwalonej układanki w spójną całość. - Nigdy nie płakała przy przyjaciołach. Przy mnie też nie. Zdarzyło jej się to tylko dwa razy. Między innymi kiedy wzięła Cię na ręce, zaraz po urodzeniu. Byłaś wtedy najdrobniejszą istotką świata, miałaś zamknięte oczy i dłonie zaciśnięte w piąstki. Już wtedy wiedziała, że nie może z nami zostać. Pocałowała Cię w czółko i powiedziała tylko, jak będziesz miała na imię. To ona je wybrała Cailin. Chciała, byś je po niej odziedziczyła. 
Śniłem na jawie. Zacząłem krzyczeć, żeby mnie wypuścili. Nie potrzebowałem dłużej tego słuchać. Patrzeć na moją córkę, która nie posiadała matki. Trzymać ją w ramionach, mówić do niej, uśmiechać się i oszukiwać samego siebie. Bez tej drobnej blondynki nie istniałem. Nie byłbym w stanie dalej iść przez życie, które właśnie się ze mnie nabijało. Śmiało mi się prosto w twarz przywołując takie obrazy. Co tutaj się, do jasnej cholery, dzieje?!
- Kocham ją tatusiu. I wiem, że kiedyś się spotkamy - uniosła kąciki ust, patrząc prosto w moje oczy. - Pan na Religii tak mówił. Że w przyszłości znów będziemy razem, w trójkę. 
Nie zniosłem tego. Wszystko rozmyło się, a ja zapłakany uniosłem powieki. Ten sen do końca zapadnie głęboko w mojej pamięci.

***

Umarłem. To była pierwsza myśl, która znalazła się w mojej głowie zaraz po ujrzeniu białego sufitu szpitalnej sali. Potarłem dłonią piekące oczy, po czym mocno się skrzywiłem. Cały czas krążyłem wokół wiadomości o przyszłym ojcostwie. Nie mogłem w to wprost uwierzyć! Ja, szarak z chorwackiego miasteczka miałem zostać tatą dziecka tak wspaniałej kobiety. Nie rozumiałem też, dlaczego nic mi o tym nie powiedziała. To nonsensowne! Przecież prędzej czy później i tak bym się dowiedział. Westchnąłem głośno. Całokształt zaistniałej sytuacji zaczynał mnie doszczętnie przytłaczać. Jakbym zaraz miał się znaleźć na dnie głębinowej studni, tonąc w lodowatej wodzie. Kto wie? Może przynajmniej to cholerne cierpienie choć trochę by zmalało?
- Potrafisz nabawić człowieka niezłego stracha, wiesz? - marszcząc brwi spojrzałem na przyjaciela. Uśmiechał się nieznacznie, choć w jego tęczówkach dało się dostrzec fale niepotrzebnego współczucia. - Wchodzę do szpitala przerażony twoim sms-em, a tam mi mówią, że zemdlałeś na wieść o ciąży swojej byłej.
- Mógłbyś sobie darować te docinki Marc.
Spuścił wzrok, przejeżdżając dłonią po idealnie ogolonej twarzy. Blond włosy, zwykle pokryte żelem, w kompletnym nieładzie opadały na czoło, a przekrwione tęczówki zdradzały przemęczenie. Ogarnęły mnie ogromne wyrzuty sumienia. ter Stegen zawsze był najwspanialszy, ale nie myślałem, że posunie się tak daleko. O podróży do Sevilli zawiadomiłem go zaraz przed odpaleniem silnika. A on dotarł tutaj niewiele później.
- Przepraszam - wyszeptał, choć tak naprawdę nie musiał używać tego słowa. Nie miał ku temu powodów. - Wiem, że to Cię boli. Przecież liczyłeś na odnowę tego związku - usiadłem na niewysokiej leżance, opanowując pulsujący ból głowy. - Ale powinieneś zrozumieć, że nie wszystko zawsze układa się po naszej myśli. Zapomnij o niej, tak jak ona...
- Ej, nie zapędzaj się! - bramkarz uniósł brwi geście zdziwienia. - To ja jestem ojcem jej dziecka.
Otworzył szeroko buzię, jednak szybko ją zamknął. Nieświadomie podrapał się po skroni. Byłem niemal pewien, że takiej deklaracji się nie spodziewał. Ja też nie. Wszystkiego, ale nie tego.
- Zaraz, zaraz... Czy to znaczy, że zostawiłeś samotną kobietę w ciąży, dla jakiejś tam wielkiej Barcelony? - popukał palcem w moje czoło, co skomentowałem wyrazem szczerego znudzenia. - Co z Ciebie za debil, Rakitić!
- Uważaj na słowa, ter Stegen! O niczym nie wiedziałem.
- Co?
- To, co słyszałeś. Nic mi nie powiedziała - westchnąłem, delikatnie zagryzając dolną wargę. - Zresztą, przecież nie zataiłbym takiej wiadomości przed najlepszym przyjacielem.
Niemiec uśmiechnął się, niemal niewidocznie kiwając głową. Od dawna podejrzewałem, że miał przesyt formy nad treścią w przypadku moich wywodów na temat Cailin. Ta informacja zdawała się jedna wywoływać na nim z grubsza odmienną reakcję.
- W takim razie idź do niej. Pokaż, że Ci zależy.
- Żartujesz, prawda?
- Nie Ivan. Powinieneś teraz siedzieć na tym cholernie niewygodnym stołku, jak ja, i mocno ściskać jej dłoń. A nie mdleć niczym niezrównoważona psychicznie gwiazdeczka.
Zadrżałem ze złości. Przecież dobrze wiedział, że nie byłem na to gotowy! Nie umiałem tak nagle wejść do jej sali, emanować radościom i cieszyć się z przyszłego rodzicielstwa. Wybaczyć to, że o niczym mi nie powiedziała.
- Nie potrafię tego zrobić - mruknąłem zdegustowany.
- Cholera! Ty chyba niczego nie potrafisz!
- O co Ci teraz chodzi?!
- O to, że cały czas nadajesz na jej temat. Cailin to, Cailin tamto... A jak przyjdzie co do czego, to nawet nie potrafisz stanąć twarzą w twarz z problemem! To ty powinieneś przy niej siedzieć, a nie ten Polak, który tylko koczuje, by ją zgarnąć!
Zacisnąłem dłonie w pięści, panując nad chęcią strzelenia mu w twarz. Wiedziałem, ze miał rację. Zawsze tak było. Ale nie potrafiłem pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Może nawet nie chciałem.
- Wiesz co? To nie ma najmniejszego sensu.
Chwiejnym krokiem wyszedłem z pomieszczenia, mocno trzaskając drzwiami. Nie rozumiałem
własnego zachowania. Przecież potrzebowałem jej obecności jak tlenu do dalszego funkcjonowania! Problem polegał na tym, że nadal nie chciałem przyswoić do siebie wiadomości o rozwijającym się w niej dziecku. Naszym dziecku.
Bałem się jak cholera. I niczym ostatni tchórz zaczynałem szukać ucieczki od problemu.
_______________
Szczerze? Jestem bardzo dumna nie tylko z tego rozdziału, ale i opowiadania. Tu już nawet nie chodzi o głównego bohatera, którego bardzo lubię. O dziwo podoba mi się to, co tworzę ;)
Teraz czekam na natłok wyrzutów apropo tego, co zrobiłam z Deulo. Wiem, wiem! Ale musiałam! Przepraszam i postanawiam poprawę ;3

niedziela, 15 marca 2015

Jeden

Ciemność. Dokładnie to ogarniało moje zmarnowane ciało, kiedy dwóch zdyszanych piłkarzy wpadło na środek szpitalnego korytarza. Zmarszczyłem brwi. Jednego kojarzyłem z mediów. Polak. Całkiem niezły w defensywie. Drugi był mi niemal obcy, co tylko spotęgowało ciekawość. Co mogli tutaj robić? Czy jeden z nich był chłopakiem Cailin? Może nawet mężem? Ganiłem się w myślach za tak pesymistyczne wersje wydarzeń. Przecież powinienem być nastawiony jak najbardziej pozytywnie. Problem w tym, że chyba nie umiałem. Całe to miejsce strasznie działa na psychikę. A moją w szczególności. Nie pozostało więc nic, jak zaciskać pięści oczekując na jakieś wieści. Tak też robiłem. 
- Pauline! Co z nimi?!
Wytrzeszczyłem oczy. Czemu on użył liczby mnogiej?
- Bez zmian. Wiem tyle, ile godzinę temu. 
Potrząsając głową opadłem na plastikowe siedzenie wyłożone prowizoryczną pianką. Schowałem twarz w dłoniach przyswajając te okropne słowa. Czy to naprawdę musiało spotkać akurat ją? 
Wziąłem kilka głębokich wdechów starając się uspokoić szaleńcze bicie serca. Przetarłem piekące powieki, po czym zdezorientowanym wzrokiem spojrzałem ponownie na zawodników mojego byłego klubu. Zupełnie nowi. Jeden przybył z Francji, choć był rodowitym Polakiem. Drugi za to... zaczynałem go kojarzyć. Wychowanek Barcelony. Denis Suárez. Całkiem przystojny. Możliwie największy kandydat na konkurencję. Cholera! Ivan! Ogarnij się, takie gadanie nie ma najmniejszego sensu. Raczej wręcz przeciwnie, pozbawia go tych wszystkich spędzonych tutaj minut. Wylanych łez na cześć tragedii dopadającej moje ciało, umysł, rozum. Wszystko naraz. Bo bez niej przecież nic nie będzie takie samo. 
- Ale przeżyje, prawda? - Krychowiak zacisnął palce na ramionach Andaluzyjki. W jego oczach widać było niepohamowany strach, bliżej nieokreślone uczucie w kierunku leżącej na stole blondynki. Czyli jednak... - Kurwa, powiedz, że ona przeżyje!
- Uspokój się! - warknął Denis odpychając kolegę jednym, silnym ruchem ręki. Sam byłem przerażony, ponieważ zadawał pytania, na które obsesyjnie starałem się znaleźć twierdzącą odpowiedź. - Takim zachowaniem nikomu nie pomożesz!
Zszokowany zmarszczyłem brwi, gdy szatyn z impetem kopnął w ścianę. Oczekiwałem widoku okazałego wklęśnięcia, ale najwidoczniej byli przygotowani na takie wybryki. Jedynym efektem tego zagrania był przerażony podskok zrozpaczonej szatynki. 
- Wiem - usiadł na podłodze zalewając się łzami. - Ale choć raz mógłbyś postawić się na moim miejscu. Ona walczy o życie! 
- I wygra tą walkę. Powinieneś być dobrej myśli. 
Suárez złapał rękę dziewczyny desperacko oblizując wargi. Najwyraźniej sam nie był pewien, jaki to wszystko przybierze koniec. Ja też nie. I nie dałem rady przyswoić tych optymistycznych kitów. Mój świat nadal znajdował się na dnie. Wspomnienia sprzed wyjazdu do stolicy Katalonii przelatywały teraz w mojej głowie całą chmarą, napadały na smutek przechodzący falami przez moje ciało. Nasilały go, dolewały oliwy do piekącego ognia. Jego płonienie lizały moje ściśnięte gardło. Do tego dochodziły trzęsące się nogi, które z całą pewnością nie byłyby w stanie utrzymać mojego ciężaru. Zachwiałbym się i opadł na kafle. Może rozbiłbym sobie głowę. 
Przeczesałem palcami włosy czując, jak kolejne krople kapią na materiał klubowych dresów. Byłem ciekaw, dlaczego ludzie reagują z taką gwałtownością na podobne, okropnie dołujące wieści. Moja miłość w jej kierunku była oczywista. Ale przecież nie raz słyszało się o śmierci drugiej połówki. Nie jeden człowiek na tym świecie żyje bez ukochanej osoby, dalej idzie przez życie jedynie oglądając stare zdjęcia. Teraz dopiero zauważyłem powagę sytuacji. Naprawdę mogę ją stracić... 
- A Gerard? - wytężyłem słuch nieznacznie podnosząc wzrok. Krychowiak nadal siedział w swoim świecie nie zważając na otaczające go towarzystwo. Zwyczajnie się wyłączył. Z niewiadomych powodów nie umiałem pójść w jego ślady. - To z nim jechała, prawda? 
Cerrea delikatnie pokiwała głową drżąc. Doskonale wiedziałem, że Deulofeu był jej chłopakiem. Przesyłała mi sporo zdjęć, pisała, opowiadała o nim. Była naprawdę zakochana. A teraz mogła stracić wszystko, pielęgnowane od długiego czasu, szczere uczucie. Momentalnie przewertowałem nasze rozmowy szukając w nich jakiejś wiadomości na temat związku Cailin. Nie znalazłem jej. I chyba tylko dlatego poczułem pewnego rodzaju ulgę. Niewielką, ale jednak. 
- Prawie zginął na miejscu. Ciężarówka uderzyła w drzwi od jego strony - mocno ścisnęła szyję pomocnika mocząc jego koszulkę wypływającymi spod powiek łzami. - Amputowali mu prawą nogę. 
Nawet stąd widziałem, jak jego ciało momentalnie zesztywniało. Ewentualne wyjście z zaistniałej sytuacji oznaczało dla blondyna koniec gry w piłkę. Ani ja, ani on, ani nikt inny nie wyobrażał sobie podobnej sytuacji. Więc jeśli to naprawdę zależy od nas, jeżeli odejście na tamten świat jest tylko i wyłącznie naszym wyborem, nie zdziwiłbym się, gdyby zakończył wędrówkę po ziemi. Stałby się kolejnym znakiem Sevilli, dołączyłby do Antonio i na zawsze zajął górujące miejsce w sercach kibiców z Sánchez Pizjuán. Już razem stawaliby w wyjściowej jedenastce anielskiego składu, by parą, obaj okryci bielą, rozgrywać coraz to kolejne spotkania.
- Przeżyje - wyszeptał gładząc ją po włosach. Spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem i choć nigdy wcześniej nie zamieniliśmy nawet słowa, zaczął się ze mną utożsamiać. Lekko pokręcił głową. Widziałem, ile sprawia mu to bólu. Jedynie przytaknąłem. Uśmiechnął się przez łzy. I w tamtej chwili staliśmy się jedną rodziną, która razem miała pokonać to bagno. 
Westchnąłem z furkotem wypuszczając powietrze. Cierpienie dopadało nie tylko mnie. Towarzyszyło także zwijającemu się pod ścianą Polakowi, trzymającemu kciuki za przyjaciela Hiszpanowi i tej drobnej, również niezwykle dla mnie ważnej Andaluzyjce. Razem łączyliśmy się w bólu. Ten wypadek miał zmienić wszystko. Wywrócić naszą codzienność do góry nogami. Tak się właśnie stało. 

***

Coś zmusiło mnie do przywołania pewnego wydarzenia. Miałem dziwne wrażenie, że to właśnie tamte chwile winne były za ten głupi, niezwykle brutalny wypadek, o którym media huczały od samego rana. Że to ja się do tego przyczyniłem. A taka myśl pogrążała mnie w jeszcze większej rozpaczy. 
Był gorący, lipcowy poranek. Siedziałem na tarasie małego domku niepewnie wpatrując się w ekran laptopa. Drżącymi i spoconymi od nadmiaru emocji palcami wpisywałem coraz to nowe hasła w wyszukiwarce. Barcelona, Blaugrana, Camp Nou, jeden z najlepszych klubów na świecie, możliwość grania w finałach Ligi Mistrzów, nowy, kuszący kontrakt... Nie rozumiałem własnej niechęci do powiedzenia nie i zostania tutaj. Z nią przy boku. 
Westchnąłem widząc przeróbkę koszulki z numerem czwartym. Było na niej moje nazwisko. I narodziło się kolejne pytanie. Czemu to ona nie może wyjechać ze mną? Zostawić tego kraju... Bo nienawidzi Katalończyków, odpowiedź była niezwykle prosta. Więc, do jasnej cholery, dlaczego Real Madryt nie mógł się mną interesować?! Wtedy nie stałbym przed tak ciężkim wyborem. Od razu złożyłbym podpis zabierając ją do stolicy najpiękniejszego kraju na Ziemi. W końcu kto nie marzy o grze dla jednego z hiszpańskich gigantów, do tego z ukochaną stojącą na trybunach w twojej koszulce? Szkoda jedynie, że na transfer do Królewskich nie posiadałem najmniejszych szans. Doszedł Toni, zaraz pojawi się także James... można jedynie dalej śnić na jawie. 
- Możemy pogadać? 
Gwałtownie podniosłem głowę mierząc wzrokiem gościa. Blond włosy delikatnie opadały na ramiona, zaróżowione policzki podkreślały głębię jej oczu, a zwiewna, biała sukienka idealnie podkreślała preferowany przez nią styl. Uśmiechnąłem się. 
- Oczywiście kochanie. Coś się stało? 
Przyciągnąłem ją do siebie momentalnie całując w usta. Nie odwzajemniła tego gestu, co wywołało u mnie wiele sprzecznych odczuć. Zszokowany odsunąłem się. Położyła dłonie na mojej koszuli ze łzami w oczach poprawiając kołnierzyk. 
- Nie możesz podjąć decyzji, prawda? - przytaknąłem, głośno przełykając ślinę. Kompletnie nie wiedziałem, do czego zmierza. I chyba wiedzieć nie chciałem. - W takim razie przybywam z pomocą. 
- W jakim sensie? 
Spojrzała w moje tęczówki uwalniając jedną łzę.
- Nie chcę Cię zatrzymywać, bo nie na tym polega idea miłości - zacisnęła powieki z bólem wbijając paznokcie w skórę moich ramion. - A skoro masz wątpliwości co do zostania tutaj, to znaczy, że nigdy jej między nami nie było. Powinniśmy się rozstać. 
Coś we mnie pękło. Nigdy nie usłyszałem równie mocno raniących słów. Jakby tysiące ostrzy nagle wbiło się w twoje ciało czekając na moment, w którym będą mogły zadać kolejny, ostateczny już cios. Tyle tylko, że były to odczucia psychiczne. W fizyce chyliłbym się ku śmierci. 
- Ale Cailin...
- Nie, to i tak nie miało sensu - wstała przeczesując jasne pasma palcami. Pociągnęła nosem usilnie starając się nie cofnąć tej decyzji. - Jedź, nie mam zamiaru Cię trzymać. Zresztą tak będzie lepiej dla nas obojga. 
Podniosłem się z miejsca. Wyciągnąłem dłoń w celu złapania jej ręki, jednak szybko ją cofnąłem widząc, jak kręci głową. Zmarszczyłem brwi wypuszczając słone krople na światło dzienne. Nie ma się co kryć z tak silnymi uczuciami. 
- Błagam Cię, przemyśl to... 
- Nie Ivan. Żegnaj. 
Po prostu odeszła. Odwróciła się niepewnie i skierowała ku wyjściu z ogrodu. A ja, załamany całą tą sytuacją, opadłem na drewnianą ławkę. Nagle zapragnąłem zostania w Sevilli, choć wiedziałem, że nie mam już tutaj czego szukać. Ona odeszła. Zostawiła mnie. Nigdy nie kochała. 
Idea mojego istnienia w jednej chwili straciła cały sens. 

***

Gwałtownie otworzyłem oczy jednocześnie z hukiem uderzając głową o twardą powierzchnię ściany. Dotknąłem obolałego miejsca krzywiąc się. Opanowałem pojawiające się w polu widzenia, rozmazane plamy, po czym spojrzałem przed siebie. Denis uśmiechnął się lekko, podając mi kubek z kawą. Ująłem go w dłonie napawając się buchającym ciepłem. Tego mi było trzeba. 
- Dzięki wielkie - wyszeptałem pociągając jeden łyk.
Usiadł obok, delikatnie kładąc dłoń na moim ramieniu. Zadrżałem. Nie spodziewałem się tak szczerej deklaracji współczucia.
- Powinieneś pojechać do domu. Zdrzemnąć się. Jak będzie wiadomo coś więcej, zadzwonię.
Momentalnie pokręciłem głową czując kolejne łzy pod powiekami. 
- Nie ma mowy. Zostaję! 
- Ivan, to nie ma sensu. 
- W takim razie czemu to ty nie pojedziesz? Dlaczego to ja mam ją zostawić? 
Zagryzł dolną wargę z wyrozumiałością. 
- Okej, skoro właśnie tego chcesz - pokazywał, że mimo krótkiej znajomości mogę na niego liczyć. Nawet w tak ciężkich chwilach. I byłem mu za to dozgonnie wdzięczny. - Byliście razem, prawda? 
Wskazał na drzwi bloku operacyjnego. Po raz kolejny głośno westchnąłem spuszczając wzrok. Moje serce przyspieszyło na myśl o wszystkich wspólnie spędzonych chwilach. Nie zamieniłbym ich nawet na wygraną Mistrzostwa Świata. Ta krucha blondynka była dla mnie zdecydowanie najważniejsza, a jej utrata sprowadziłaby mnie jedynie w stan silnej depresji. Mocniej zacisnąłem palce na papierowym naczyniu. Znów płakałem. Chyba nie wyzbędę się tego stanu do momentu, w którym będę mógł z nią normalnie porozmawiać. O ile w ogóle takowy nadejdzie. 
- Przez dwa lata - uśmiechnąłem się nieznacznie, ukazując tym samym, jak wiele znaczył dla mnie nasz związek. - Ale byłem tak głupi, że zostawiłem ją dla Barcelony. 
- Doskonale wiem, co ten klub potrafi zrobić z człowiekiem - odparł unosząc kąciki ust ku górze. - Mimo wszytko chyba bardziej zakochałem się w Sevilli. Sam nie wiem czemu, ale... kiedy zakładam te barwy czuję, że żyję. 
- Próba przekonania mnie do powrotu?
Zaśmiał się serdecznie. 
- A nie chciałbyś tego? 
- Ja to ja, on to on - westchnąłem wskazując śpiącego Polaka. - Mogłaby z tego wyjść niezła kłótnia.
- Czyli już zauważyłeś jego słabość do...
- Ciężko byłoby to przeoczyć. 
Oboje prychnęliśmy szczerze się uśmiechając. Pierwszy raz od kilkunastu godzin zaznałem chwilę stabilizacji. To parę sekund, w których nie martwiłem się o przyszłość Cailin.
- Nawet nie wiem, czy coś między nimi jest. Niby są tylko przyjaciółmi, ale ewidentnie dążą do czegoś więcej. 
Przełknąłem głośno ślinę pocierając dłonią brodę. Tego się właśnie obawiałem. 
Ale zamiast odpowiedzieć, z szybko bijącym sercem zerwałem się na równe nogi. Lekarz w białym kitlu stanął na środku korytarza. Jego twarz nie wyrażała żadnych, nawet najmniejszych emocji, co sprowadzało mnie na ziemię. Zaraz miałem się dowiedzieć, jak będzie wyglądała dalsza droga ku wolności. Moje miłosne epizody. Ze ściśniętym do granic możliwości żołądkiem przeszedłem parę kroków ułatwiając sobie tę czynność podporą w postaci zimnej ściany. Złapałem parę głębszych oddechów, po czym lewą dłonią otarłem zapłakane policzki. Nie wiem czemu, zaczynałem się bać. Czułem strach przed przyszłością. Z nią lub bez niej. Tej drugiej możliwości nawet do siebie nie dopuszczałem. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, jak ważne słowa padną z ust tego siwego, uodpornionego na tragedie mężczyzny.
_______________
Ta wzmianka o Antonio tak mi tutaj pasuje... Rany... ♥
I ogólnie podoba mi się ten rozdział. Bo jest Ivan. Bo jest Denis. Bo jest Krycha... Takie zbiorowisko wspaniałych piłkarzy, nieprawdaż? :')
Dziękuję za wszystkie komentarze spod prologu. Jesteście wspaniałe! ;*
I trzeba życzyć wszystkiego najlepszego mojemu miśkowi, który kończy dzisiaj 21 lat. Feliz cumpleaños Alvaro! Obyś kiedyś trafił do pierwszej drużyny Realu. Moje skryte marzenie <3

piątek, 6 marca 2015

Prolog

Życie jest pełne niespodzianek. Powiedziała osoba mająca obok dwójkę dzieci i kochającego męża na każde zawołanie. 
Pokręciłem głową opanowując napływające do oczu łzy. Nie chciałem ich. W gruncie rzeczy były mi kompletnie niepotrzebne. Tylko pogorszyłyby i tak niekolorową sprawę. Przełknąłem głośno ślinę, kiedy metalowe drzwi windy rozsunęły się zachęcająco. Wygnałem do przodu. Nie zwracałem uwagi na mężczyznę z kawą w ręce, którego staranowałem. Rzuciłem jedynie krótkie przepraszam dalej brnąc przed siebie. Patrzyłem na duże tabliczki rozpraszając tym samym zgromadzone w jednym punkcie myśli. Blok A, korytarz C szesnaście, blok A, korytarz C szesnaście. Powtarzałem to jak pacierz przed pierwszą komunią. Było moją tratwą, ostaniom deską ratunku przed bolesnym zatonięciem. 
- Ivan!
Gwałtownie wyhamowałem. Spojrzałem na prawo z szybko bijącym sercem. Zbyt znajomy głos, by mógł nieść coś dobrego. Przynajmniej w tak ponurym miejscu.
- Pauline - wszystko się we mnie gotowało, gdy wycierając spocone dłonie o materiał klubowych dresów zacząłem stawiać kolejne kroki. - Co z nią? W porządku, prawda?
Lekko pokręciła głową jednocześnie wzruszając ramionami. I co to miało niby znaczyć?!
- Nie wiem - szepnęła zaciskając powieki. Po jej policzkach spłynęło kilka łez. - Nic już nie wiem.
Otworzyłem delikatnie usta ze zdziwienia. Stres panujący nad moim ciałem można było wyczuć z kilometra, byłem tego pewien. Do tego ta chora potrzeba wymiotów, ból przyspieszający szaleńczy bieg krwawiącego serca. Ze ściśniętym żołądkiem przytuliłem Hiszpankę mocno obejmując jej ciało ramionami. Nie mogłem uwierzyć we własną głupotę. Kompletny ze mnie idiota! Żeby zostawić dziewczynę marzeń dla jakiegoś głupiego kontraktu. I jeszcze ta pewność, że w przyszłości do siebie wrócimy. Przecież takie rzeczy nie istnieją, nie ma ich nawet w najpiękniejszych bajkach! A wierzył w nie dorosły, chociaż może nie do końca dojrzały mężczyzna.
Jedna kropla skapnęła z moich oczu na rękaw granatowej bluzy. Zaraz za nią poleciało tysiąc kolejnych. Jechałem tutaj z samej Barcelony jak wariat, by usłyszeć dobre wieści. Nie było ich.
- Powiedz mi chociaż, gdzie ona jest.
- Operują ją. Już od kilkunastu godzin - jej głos drżał niesamowicie. Musiała tutaj spędzić dużo czasu, nie to co ja. Kretyn na zawołanie. Cholera! - Boję się Ivan. Naprawdę strasznie się...
- Proszę, nie mów nic więcej.
Pokiwała głową zaciskając dłonie na materiale mojego ubrania. Jakby to miało utrzymać Cailin przy życiu. A byłem gotów zrobić dosłownie wszystko, byleby tylko ponownie mogła spacerować ulicami Sevilli o własnych siłach. Nawet od razu złożyć się do trumny i już nigdy więcej nie wstać. W gruncie rzeczy mogło to być trafne rozwiązanie sprawy. Bo kiedy jej zabraknie, moja dusza odejdzie razem z nią. Zniknie z powierzchni ziemi. Zostanę jedynie ciałem.
Wtedy właśnie obiecałem sobie, że jeśli z tego wyjdzie, będę niczym psychopata walczył o nasz związek.
_______________
Witam was na moim kolejnym blogu! Jak widać, tym razem padło na mojego zdecydowanie ulubionego piłkarza Blaugrany, Ivana Rakiticia :')
Tak, to opowiadanie miało w ogóle nie powstawać. Ale na treningu zapaliło mi się jakieś światło w głowie i tak wyszło. Będzie krótsze niż reszta, choć pewnie i tak wyjdzie więcej, niż planuję. Tym się jednak przejmować nie musimy. Przynajmniej nie na początku :')
Czekam na pierwsze opinie kochani! ♥