Głucha nicość w mojej głowie niszczyła wszelkie pozytywne emocje. Próbowałem się jej pozbyć, jednak każdą próbę kończyło niepowodzenie. Dałem więc spokój. Trzęsąc się puściłem zimną ścianę idealnie spełniającą rolę podpory. Stanąłem na własnych nogach. Zachwiałem się, ale na wspomnienie uścisku dłoni Cailin momentalnie nabrałem odwagi. Musiałem być silny, dla niej. Nie mogłem zamknąć się w sobie, uciec do auta i zacząć płakać niczym małe dziecko. Choć najchętniej bym to zrobił. Cierpienie rozrywało moje wnętrzności, dusiłem się nim. Przeczesując jasne włosy uważałem, by go nie nadprodukować. Starałem się opanować łzy, ale przychodziło mi to niezwykle trudno. Dławiłem się nimi. Moje gardło stało się jedną, wielką czeluścią nicości, potęgującą tylko wszystkie nieprzyjemne doznania. Kochałem ją jak głupi. Cieszyłem się z każdego spotkania. Każdej możliwości przytulenia jej czy pocałowania. A teraz mogła już nie żyć. Patrzeć na nas z góry, nie doświadczając jeszcze wielu normalnych rzeczy, które przejść powinna. Obiecałem sobie, że zadbam o jej małżeństwo. Najlepiej ze mną. Że postaram się, by została matką i spełniła jedno ze swoich pięknych marzeń. Aby jej dziecko biegało po boiskach największych stadionów z uśmiechem, którego nie miała żadna inna istota na tym świecie. Ona zasługiwała na to szczęście.
Wziąłem głęboki oddech, ukradkiem spoglądając na Pauline. Dlaczego, do cholery, nikt się o nią nie zapyta?! Ja nie byłem w stanie. Gdybym się odezwał, język z całą pewnością przykleiłby się do mojego podniebienia błagając o odpowiedź. Nie wypowiedziałbym żadnego sensownego słowa. Denis odchrząknął, mocno łapiąc dłoń przyjaciółki. Lekarz jedynie wodził wzrokiem po każdym z nas. Nie wiedziałem, na co czekał. Dlaczego nie mógł powiedzieć nam tego od razu. Bez otrzymania reakcji któregoś z naszej czwórki.
- Wszystko z nim w porządku, prawda? - wyszeptała wreszcie Cerrea, choć jej głos do stanowczych nie należał.
Mężczyzna w białym kitlu oblizał delikatnie spierzchnięte wargi. Przez ułamek sekundy w jego tęczówkach dało się dostrzec przebłysk współczucia. Zaraz jednak zastąpił go nieprzewidywalnością. Wiedziałem jednak, że nie wszystko poszło po naszej myśli. Coś jest nie tak. Czyjaś codzienność zmieni się nieodwracalnie. Myślałem, że moje serce eksploduje ze strachu. Ręce pociły się niemiłosiernie i mimo usilnych prób wytarcia ich w materiał dresów, mógłbym bez problemu uchodzić za człowieka dopiero co schodzącego z boiska po pełnym spotkaniu.
- Niestety nie mam zbyt dobrych wieści.
To gorsze niż własna śmierć. Dreszcze przeszły przez moje ciało, uzupełniając piekące od pragnienia płaczu gardło.
- Co to znaczy?
Zacisnąłem powieki. Czemu ten chłód spowodowany zbyt intensywnymi falami cierpienia nie może ustać?!
- Rany odniesione podczas wypadku okazały się bardziej rozległe, niż z początku przypuszczaliśmy. Nie udało nam się uratować pacjenta.
Cholera! Zamrugałem, desperacko łapiąc powietrze w płuca. Dusiłem się tą wiadomością. Nie wiedziałem, co robić. Zacisnąłem dłonie w pięści, ledwo powstrzymując łzy. Co z tego, że go nie znałem? Co z tego, że nigdy nie wymieniliśmy nawet jednego, błahego słowa? Zdawałem sobie sprawę z tego, ile znaczył dla mojej przyjaciółki. Jak bardzo się kochali. Spojrzałem na nią, choć w polu widzenia pojawiały się tony mgły. Zamknąłem powieki i momentalnie poczułem wodę na policzkach. Jednak nie tylko ja płakałem. Hiszpanka osunęła się na podłogę, mocno trzymając ramię Suareza. Cierpiała, wyrażała to niemal każdym, najmniejszym ruchem. Piłkarz ukucnął przy niej, i mocno przytulił jej ciało do piersi. Zdawkowo zagryzł dolną wargę, starając się nie rozkleić. On stracił przyjaciela. Najlepszego kompana z możliwych. Nie chciał chyba jednak pogarszać już i tak trudnej dla dziewczyny sytuacji.
Wiedziałem, że prędzej czy później któryś z nas będzie zmuszony do zadania tego pytania. Przejechałem wzrokiem po Krychowiaku. Nie zareagował. Jak w transie przyglądał się zaistniałej sytuacji z przerażeniem w oczach. Czułem jego strach. Lęk przed tym, co mamy zaraz usłyszeć. Podzielałem go. Ale musiałem być twardy. Dla niej. Dla najwspanialszej kobiety na świecie, którą z niewiadomych powodów zostawiłem. Byłem kompletnym kretynem!
Potrząsnąłem głową starając się zagłuszyć rozpaczliwy szloch szatynki. Potrzebowałem do tego kilku sekund wbijania paznokci w skórę własnych dłoni.
- A Cailin? Co z nią? - wydusiłem mimo piekącego bólu w okolicach przełyku.
- Następne godziny będą decydujące, ale jesteśmy dobrej myśli - odetchnąłem z ulgą. Wzdłuż kręgosłupa przeszło parę silnych ciarek, starannie wybijających moje serce z równego rytmu. Miałem wrażenie, że to nie koniec niespodzianek na dziś. - Jak na razie wszystko idzie wyśmienicie.
Nieświadomie uniosłem kąciki ust, trzęsąc się z nadmiaru emocji. Żyła. Miała się dobrze. Posiadała duże szanse na wyjście z tego bałaganu. Lepszej wiadomości otrzymać nie mogłem. Te zdania liczyły się dla mnie bardziej niż jakikolwiek tytuł zdobyty w całej piłkarskiej karierze. Lub nawet te, które na mnie czekały. Byłem gotów zrezygnować ze wszystkiego, byleby tylko ta drobna blondynka znów mogła samodzielnie spacerować ulicami Sevilli obdarzając jednocześnie każdego przechodnia swoim olśniewającym uśmiechem.
- Jest jeszcze jedna sprawa - szepnął Grzesiek, po raz pierwszy od dłuższego czasu włączając się do rozmowy. - Dziecko.
Zamarłem. W tamtej chwili ogarnęły mnie prawdziwe odruchy wymiotne. Jakie dziecko?! Moje serce sprawiało wrażenie roztrzaskanego na drobne kawałeczki przez te dwie sylaby cały czas dźwięczące w głowie. Naprawdę tak szybko o nas zapomniała? Zdążyła spoufalić się z tym Polakiem i teraz oczekiwała narodzin ich potomka? Kurwa! Nie, nie, nie! Taka sytuacja nie wydarzyłaby się nawet w najgorszym horrorze! To po prostu niemożliwe! Kochała mnie! A ja kochałem ją! Przez te pięć miesięcy rozłąki nawet nie tknąłem innej dziewczyny. Nie interesowała mnie żadna, prócz niej. Chciałem tylko ją. Tęskniłem. Wspominałem. Na każdym kroku oglądałem zdjęcia. Jak widać ja to ja. Ona poradziła sobie z tym wszystkim zaskakująco szybko.
- Na razie wszystko w porządku. Nie doszło do jakiś większych uszkodzeń, jednak... - mężczyzna zawahał się, doprowadzając mnie tym samym do furii. Najchętniej przywaliłbym komuś w twarz wyładowując wszytko, co skrywał mój umysł. Uwierzcie, nie był nawet brudny. Burdel, tak bym to nazwał. - Jednak musi pan zrozumieć, że stan pacjentki jest niezwykle poważny i jeśli dojdzie do jakichkolwiek komplikacji, nie będzie kolorowo. Ciąża w takiej sytuacji jest wręcz skazaniem dla lekarza i najczęściej decydujemy się na przedwczesny poród. Niestety szósty miesiąc to zdecydowanie za wcześnie, dziecko nie miałoby praktycznie żadnych szans na przeżycie.
Uścisk w moim żołądku nasilił się do tak niebotycznych rozmiarów, że przed oczami zobaczyłem gwiazdki. Cofnąłem się o parę kroków, niemal wymiotując. To już nawet nie były mdłości! Raczej szereg dolegliwości wywołany krążącymi wokół pytaniami, na które nie byłem w stanie znaleźć odpowiedzi. Dlaczego nikt mi nie powiedział? Skąd pomysł zatajenia prawdy? Czemu chciała się rozstać, skoro wiedziała, że zostaniemy rodzicami? Bo to było nasze dziecko. Nasza mała kopia, owoc nieposkromionej miłości tętniącej w nie tylko moich żyłach. Mój syn lub córka, której oboje tak bardzo pragnęliśmy. Dopiero po kilku minutach dotarła do mnie powaga tego wszystkiego. Będę ojcem. Za niedługo mała istotka zacznie mówić do mnie tato.
Przełknąłem głośno ślinę, w ostatniej chwili łapiąc się zimnej ściany. Jednak nic nie było w stanie mi pomóc. Osunąłem się na ziemię, tracąc świadomość. Zemdlałem ze szczęścia. Do tamtej pory nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe.
Ogarniający mnie z początku mrok rozmył się, ustępując miejsca oślepiającym blaskom światła. Zmrużyłem oczy, po czym zamrugałem kilkakrotnie. Skłamałbym twierdząc, że otrzymany obraz nie wywołał na mnie mocnego zdziwienia. Byłem w szoku. Mała dziewczynka z blond czupryną siedziała na moich kolanach uśmiechając się uroczo. Jej oczy, uderzająco podobne do tęczówek Cailin lśniły miłością, a dołeczki w policzkach potrafiły rozczulić niemal każdego. Zadrżałem, nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Kim była? Jakim cudem znalazła się obok, rozpalając każdy, nawet najdrobniejszy kawałek mojego ciała? Kolejne pytania, na które nie miałem odpowiedzi.
Zmarszczyłem brwi, kiedy nucąc bliżej nieokreślony utwór, owinęła wokół własnego palca pasmo swoich jasnych włosów. Alcaraz używała tego gestu jako środka uspokajającego w cięższych momentach. To było jak uderzenie gorąca. Paliłem się od środka nie wiedząc, co się tak naprawdę działo. Chciałem zapytać, na pewno potrafiła już mówić. Ale nie umiałem. Nie byłem w stanie otworzyć ust, wyrzucić z siebie jakichkolwiek słów. Za to z niewiadomych powodów pogłaskałem jej główkę, uśmiechając się. Nie chciałem tego zrobić. Nie panowałem nad własnymi czynami.
- Tatusiu, opowiedz mi coś o mamie.
Przełknąłem głośno ślinę, wypuszczając kilka łez na światło dzienne. Zaraz się ich pozbyłem. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Zastanawiałem się, kim była jej rodzicielka. Trzęsłem się, dusząc wewnątrz wszystkie emocje.
Najdziwniejsze okazało się jednak to, że zdania jakby same popłynęły. Nie myślałem, nie mówiłem, ale ona mnie słuchała. Ja też siebie słyszałem. Tylko jakim cudem?
- Była taka sama jak ty. Tak samo uroczo się uśmiechała i tak samo mocno się do mnie przytulała, kiedy za oknem hulała burza. Od zawsze się jej bała. Często wychodziła na spacery do parku. Lubiła patrzeć na szczęśliwe rodziny. Mówiła wtedy, że jeśli kiedykolwiek zostanie mamą, zadba, by jej dziecko było równie radosne - w moich oczach zamajaczyły łzy. Powoli zaczynałem składać kawałki rozwalonej układanki w spójną całość. - Nigdy nie płakała przy przyjaciołach. Przy mnie też nie. Zdarzyło jej się to tylko dwa razy. Między innymi kiedy wzięła Cię na ręce, zaraz po urodzeniu. Byłaś wtedy najdrobniejszą istotką świata, miałaś zamknięte oczy i dłonie zaciśnięte w piąstki. Już wtedy wiedziała, że nie może z nami zostać. Pocałowała Cię w czółko i powiedziała tylko, jak będziesz miała na imię. To ona je wybrała Cailin. Chciała, byś je po niej odziedziczyła.
Śniłem na jawie. Zacząłem krzyczeć, żeby mnie wypuścili. Nie potrzebowałem dłużej tego słuchać. Patrzeć na moją córkę, która nie posiadała matki. Trzymać ją w ramionach, mówić do niej, uśmiechać się i oszukiwać samego siebie. Bez tej drobnej blondynki nie istniałem. Nie byłbym w stanie dalej iść przez życie, które właśnie się ze mnie nabijało. Śmiało mi się prosto w twarz przywołując takie obrazy. Co tutaj się, do jasnej cholery, dzieje?!
- Kocham ją tatusiu. I wiem, że kiedyś się spotkamy - uniosła kąciki ust, patrząc prosto w moje oczy. - Pan na Religii tak mówił. Że w przyszłości znów będziemy razem, w trójkę.
Nie zniosłem tego. Wszystko rozmyło się, a ja zapłakany uniosłem powieki. Ten sen do końca zapadnie głęboko w mojej pamięci.
Umarłem. To była pierwsza myśl, która znalazła się w mojej głowie zaraz po ujrzeniu białego sufitu szpitalnej sali. Potarłem dłonią piekące oczy, po czym mocno się skrzywiłem. Cały czas krążyłem wokół wiadomości o przyszłym ojcostwie. Nie mogłem w to wprost uwierzyć! Ja, szarak z chorwackiego miasteczka miałem zostać tatą dziecka tak wspaniałej kobiety. Nie rozumiałem też, dlaczego nic mi o tym nie powiedziała. To nonsensowne! Przecież prędzej czy później i tak bym się dowiedział. Westchnąłem głośno. Całokształt zaistniałej sytuacji zaczynał mnie doszczętnie przytłaczać. Jakbym zaraz miał się znaleźć na dnie głębinowej studni, tonąc w lodowatej wodzie. Kto wie? Może przynajmniej to cholerne cierpienie choć trochę by zmalało?
- Potrafisz nabawić człowieka niezłego stracha, wiesz? - marszcząc brwi spojrzałem na przyjaciela. Uśmiechał się nieznacznie, choć w jego tęczówkach dało się dostrzec fale niepotrzebnego współczucia. - Wchodzę do szpitala przerażony twoim sms-em, a tam mi mówią, że zemdlałeś na wieść o ciąży swojej byłej.
- Mógłbyś sobie darować te docinki Marc.
Spuścił wzrok, przejeżdżając dłonią po idealnie ogolonej twarzy. Blond włosy, zwykle pokryte żelem, w kompletnym nieładzie opadały na czoło, a przekrwione tęczówki zdradzały przemęczenie. Ogarnęły mnie ogromne wyrzuty sumienia. ter Stegen zawsze był najwspanialszy, ale nie myślałem, że posunie się tak daleko. O podróży do Sevilli zawiadomiłem go zaraz przed odpaleniem silnika. A on dotarł tutaj niewiele później.
- Przepraszam - wyszeptał, choć tak naprawdę nie musiał używać tego słowa. Nie miał ku temu powodów. - Wiem, że to Cię boli. Przecież liczyłeś na odnowę tego związku - usiadłem na niewysokiej leżance, opanowując pulsujący ból głowy. - Ale powinieneś zrozumieć, że nie wszystko zawsze układa się po naszej myśli. Zapomnij o niej, tak jak ona...
- Ej, nie zapędzaj się! - bramkarz uniósł brwi geście zdziwienia. - To ja jestem ojcem jej dziecka.
Otworzył szeroko buzię, jednak szybko ją zamknął. Nieświadomie podrapał się po skroni. Byłem niemal pewien, że takiej deklaracji się nie spodziewał. Ja też nie. Wszystkiego, ale nie tego.
- Zaraz, zaraz... Czy to znaczy, że zostawiłeś samotną kobietę w ciąży, dla jakiejś tam wielkiej Barcelony? - popukał palcem w moje czoło, co skomentowałem wyrazem szczerego znudzenia. - Co z Ciebie za debil, Rakitić!
- Uważaj na słowa, ter Stegen! O niczym nie wiedziałem.
- Co?
- To, co słyszałeś. Nic mi nie powiedziała - westchnąłem, delikatnie zagryzając dolną wargę. - Zresztą, przecież nie zataiłbym takiej wiadomości przed najlepszym przyjacielem.
Niemiec uśmiechnął się, niemal niewidocznie kiwając głową. Od dawna podejrzewałem, że miał przesyt formy nad treścią w przypadku moich wywodów na temat Cailin. Ta informacja zdawała się jedna wywoływać na nim z grubsza odmienną reakcję.
- W takim razie idź do niej. Pokaż, że Ci zależy.
- Żartujesz, prawda?
- Nie Ivan. Powinieneś teraz siedzieć na tym cholernie niewygodnym stołku, jak ja, i mocno ściskać jej dłoń. A nie mdleć niczym niezrównoważona psychicznie gwiazdeczka.
Zadrżałem ze złości. Przecież dobrze wiedział, że nie byłem na to gotowy! Nie umiałem tak nagle wejść do jej sali, emanować radościom i cieszyć się z przyszłego rodzicielstwa. Wybaczyć to, że o niczym mi nie powiedziała.
- Nie potrafię tego zrobić - mruknąłem zdegustowany.
- Cholera! Ty chyba niczego nie potrafisz!
- O co Ci teraz chodzi?!
- O to, że cały czas nadajesz na jej temat. Cailin to, Cailin tamto... A jak przyjdzie co do czego, to nawet nie potrafisz stanąć twarzą w twarz z problemem! To ty powinieneś przy niej siedzieć, a nie ten Polak, który tylko koczuje, by ją zgarnąć!
Zacisnąłem dłonie w pięści, panując nad chęcią strzelenia mu w twarz. Wiedziałem, ze miał rację. Zawsze tak było. Ale nie potrafiłem pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Może nawet nie chciałem.
- Wiesz co? To nie ma najmniejszego sensu.
Chwiejnym krokiem wyszedłem z pomieszczenia, mocno trzaskając drzwiami. Nie rozumiałem
własnego zachowania. Przecież potrzebowałem jej obecności jak tlenu do dalszego funkcjonowania! Problem polegał na tym, że nadal nie chciałem przyswoić do siebie wiadomości o rozwijającym się w niej dziecku. Naszym dziecku.
Bałem się jak cholera. I niczym ostatni tchórz zaczynałem szukać ucieczki od problemu.
_______________
Szczerze? Jestem bardzo dumna nie tylko z tego rozdziału, ale i opowiadania. Tu już nawet nie chodzi o głównego bohatera, którego bardzo lubię. O dziwo podoba mi się to, co tworzę ;)
Teraz czekam na natłok wyrzutów apropo tego, co zrobiłam z Deulo. Wiem, wiem! Ale musiałam! Przepraszam i postanawiam poprawę ;3
Wziąłem głęboki oddech, ukradkiem spoglądając na Pauline. Dlaczego, do cholery, nikt się o nią nie zapyta?! Ja nie byłem w stanie. Gdybym się odezwał, język z całą pewnością przykleiłby się do mojego podniebienia błagając o odpowiedź. Nie wypowiedziałbym żadnego sensownego słowa. Denis odchrząknął, mocno łapiąc dłoń przyjaciółki. Lekarz jedynie wodził wzrokiem po każdym z nas. Nie wiedziałem, na co czekał. Dlaczego nie mógł powiedzieć nam tego od razu. Bez otrzymania reakcji któregoś z naszej czwórki.
- Wszystko z nim w porządku, prawda? - wyszeptała wreszcie Cerrea, choć jej głos do stanowczych nie należał.
Mężczyzna w białym kitlu oblizał delikatnie spierzchnięte wargi. Przez ułamek sekundy w jego tęczówkach dało się dostrzec przebłysk współczucia. Zaraz jednak zastąpił go nieprzewidywalnością. Wiedziałem jednak, że nie wszystko poszło po naszej myśli. Coś jest nie tak. Czyjaś codzienność zmieni się nieodwracalnie. Myślałem, że moje serce eksploduje ze strachu. Ręce pociły się niemiłosiernie i mimo usilnych prób wytarcia ich w materiał dresów, mógłbym bez problemu uchodzić za człowieka dopiero co schodzącego z boiska po pełnym spotkaniu.
- Niestety nie mam zbyt dobrych wieści.
To gorsze niż własna śmierć. Dreszcze przeszły przez moje ciało, uzupełniając piekące od pragnienia płaczu gardło.
- Co to znaczy?
Zacisnąłem powieki. Czemu ten chłód spowodowany zbyt intensywnymi falami cierpienia nie może ustać?!
- Rany odniesione podczas wypadku okazały się bardziej rozległe, niż z początku przypuszczaliśmy. Nie udało nam się uratować pacjenta.
Cholera! Zamrugałem, desperacko łapiąc powietrze w płuca. Dusiłem się tą wiadomością. Nie wiedziałem, co robić. Zacisnąłem dłonie w pięści, ledwo powstrzymując łzy. Co z tego, że go nie znałem? Co z tego, że nigdy nie wymieniliśmy nawet jednego, błahego słowa? Zdawałem sobie sprawę z tego, ile znaczył dla mojej przyjaciółki. Jak bardzo się kochali. Spojrzałem na nią, choć w polu widzenia pojawiały się tony mgły. Zamknąłem powieki i momentalnie poczułem wodę na policzkach. Jednak nie tylko ja płakałem. Hiszpanka osunęła się na podłogę, mocno trzymając ramię Suareza. Cierpiała, wyrażała to niemal każdym, najmniejszym ruchem. Piłkarz ukucnął przy niej, i mocno przytulił jej ciało do piersi. Zdawkowo zagryzł dolną wargę, starając się nie rozkleić. On stracił przyjaciela. Najlepszego kompana z możliwych. Nie chciał chyba jednak pogarszać już i tak trudnej dla dziewczyny sytuacji.
Wiedziałem, że prędzej czy później któryś z nas będzie zmuszony do zadania tego pytania. Przejechałem wzrokiem po Krychowiaku. Nie zareagował. Jak w transie przyglądał się zaistniałej sytuacji z przerażeniem w oczach. Czułem jego strach. Lęk przed tym, co mamy zaraz usłyszeć. Podzielałem go. Ale musiałem być twardy. Dla niej. Dla najwspanialszej kobiety na świecie, którą z niewiadomych powodów zostawiłem. Byłem kompletnym kretynem!
Potrząsnąłem głową starając się zagłuszyć rozpaczliwy szloch szatynki. Potrzebowałem do tego kilku sekund wbijania paznokci w skórę własnych dłoni.
- A Cailin? Co z nią? - wydusiłem mimo piekącego bólu w okolicach przełyku.
- Następne godziny będą decydujące, ale jesteśmy dobrej myśli - odetchnąłem z ulgą. Wzdłuż kręgosłupa przeszło parę silnych ciarek, starannie wybijających moje serce z równego rytmu. Miałem wrażenie, że to nie koniec niespodzianek na dziś. - Jak na razie wszystko idzie wyśmienicie.
Nieświadomie uniosłem kąciki ust, trzęsąc się z nadmiaru emocji. Żyła. Miała się dobrze. Posiadała duże szanse na wyjście z tego bałaganu. Lepszej wiadomości otrzymać nie mogłem. Te zdania liczyły się dla mnie bardziej niż jakikolwiek tytuł zdobyty w całej piłkarskiej karierze. Lub nawet te, które na mnie czekały. Byłem gotów zrezygnować ze wszystkiego, byleby tylko ta drobna blondynka znów mogła samodzielnie spacerować ulicami Sevilli obdarzając jednocześnie każdego przechodnia swoim olśniewającym uśmiechem.
- Jest jeszcze jedna sprawa - szepnął Grzesiek, po raz pierwszy od dłuższego czasu włączając się do rozmowy. - Dziecko.
Zamarłem. W tamtej chwili ogarnęły mnie prawdziwe odruchy wymiotne. Jakie dziecko?! Moje serce sprawiało wrażenie roztrzaskanego na drobne kawałeczki przez te dwie sylaby cały czas dźwięczące w głowie. Naprawdę tak szybko o nas zapomniała? Zdążyła spoufalić się z tym Polakiem i teraz oczekiwała narodzin ich potomka? Kurwa! Nie, nie, nie! Taka sytuacja nie wydarzyłaby się nawet w najgorszym horrorze! To po prostu niemożliwe! Kochała mnie! A ja kochałem ją! Przez te pięć miesięcy rozłąki nawet nie tknąłem innej dziewczyny. Nie interesowała mnie żadna, prócz niej. Chciałem tylko ją. Tęskniłem. Wspominałem. Na każdym kroku oglądałem zdjęcia. Jak widać ja to ja. Ona poradziła sobie z tym wszystkim zaskakująco szybko.
- Na razie wszystko w porządku. Nie doszło do jakiś większych uszkodzeń, jednak... - mężczyzna zawahał się, doprowadzając mnie tym samym do furii. Najchętniej przywaliłbym komuś w twarz wyładowując wszytko, co skrywał mój umysł. Uwierzcie, nie był nawet brudny. Burdel, tak bym to nazwał. - Jednak musi pan zrozumieć, że stan pacjentki jest niezwykle poważny i jeśli dojdzie do jakichkolwiek komplikacji, nie będzie kolorowo. Ciąża w takiej sytuacji jest wręcz skazaniem dla lekarza i najczęściej decydujemy się na przedwczesny poród. Niestety szósty miesiąc to zdecydowanie za wcześnie, dziecko nie miałoby praktycznie żadnych szans na przeżycie.
Uścisk w moim żołądku nasilił się do tak niebotycznych rozmiarów, że przed oczami zobaczyłem gwiazdki. Cofnąłem się o parę kroków, niemal wymiotując. To już nawet nie były mdłości! Raczej szereg dolegliwości wywołany krążącymi wokół pytaniami, na które nie byłem w stanie znaleźć odpowiedzi. Dlaczego nikt mi nie powiedział? Skąd pomysł zatajenia prawdy? Czemu chciała się rozstać, skoro wiedziała, że zostaniemy rodzicami? Bo to było nasze dziecko. Nasza mała kopia, owoc nieposkromionej miłości tętniącej w nie tylko moich żyłach. Mój syn lub córka, której oboje tak bardzo pragnęliśmy. Dopiero po kilku minutach dotarła do mnie powaga tego wszystkiego. Będę ojcem. Za niedługo mała istotka zacznie mówić do mnie tato.
Przełknąłem głośno ślinę, w ostatniej chwili łapiąc się zimnej ściany. Jednak nic nie było w stanie mi pomóc. Osunąłem się na ziemię, tracąc świadomość. Zemdlałem ze szczęścia. Do tamtej pory nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe.
***
Ogarniający mnie z początku mrok rozmył się, ustępując miejsca oślepiającym blaskom światła. Zmrużyłem oczy, po czym zamrugałem kilkakrotnie. Skłamałbym twierdząc, że otrzymany obraz nie wywołał na mnie mocnego zdziwienia. Byłem w szoku. Mała dziewczynka z blond czupryną siedziała na moich kolanach uśmiechając się uroczo. Jej oczy, uderzająco podobne do tęczówek Cailin lśniły miłością, a dołeczki w policzkach potrafiły rozczulić niemal każdego. Zadrżałem, nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. Kim była? Jakim cudem znalazła się obok, rozpalając każdy, nawet najdrobniejszy kawałek mojego ciała? Kolejne pytania, na które nie miałem odpowiedzi.
Zmarszczyłem brwi, kiedy nucąc bliżej nieokreślony utwór, owinęła wokół własnego palca pasmo swoich jasnych włosów. Alcaraz używała tego gestu jako środka uspokajającego w cięższych momentach. To było jak uderzenie gorąca. Paliłem się od środka nie wiedząc, co się tak naprawdę działo. Chciałem zapytać, na pewno potrafiła już mówić. Ale nie umiałem. Nie byłem w stanie otworzyć ust, wyrzucić z siebie jakichkolwiek słów. Za to z niewiadomych powodów pogłaskałem jej główkę, uśmiechając się. Nie chciałem tego zrobić. Nie panowałem nad własnymi czynami.
- Tatusiu, opowiedz mi coś o mamie.
Przełknąłem głośno ślinę, wypuszczając kilka łez na światło dzienne. Zaraz się ich pozbyłem. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Zastanawiałem się, kim była jej rodzicielka. Trzęsłem się, dusząc wewnątrz wszystkie emocje.
Najdziwniejsze okazało się jednak to, że zdania jakby same popłynęły. Nie myślałem, nie mówiłem, ale ona mnie słuchała. Ja też siebie słyszałem. Tylko jakim cudem?
- Była taka sama jak ty. Tak samo uroczo się uśmiechała i tak samo mocno się do mnie przytulała, kiedy za oknem hulała burza. Od zawsze się jej bała. Często wychodziła na spacery do parku. Lubiła patrzeć na szczęśliwe rodziny. Mówiła wtedy, że jeśli kiedykolwiek zostanie mamą, zadba, by jej dziecko było równie radosne - w moich oczach zamajaczyły łzy. Powoli zaczynałem składać kawałki rozwalonej układanki w spójną całość. - Nigdy nie płakała przy przyjaciołach. Przy mnie też nie. Zdarzyło jej się to tylko dwa razy. Między innymi kiedy wzięła Cię na ręce, zaraz po urodzeniu. Byłaś wtedy najdrobniejszą istotką świata, miałaś zamknięte oczy i dłonie zaciśnięte w piąstki. Już wtedy wiedziała, że nie może z nami zostać. Pocałowała Cię w czółko i powiedziała tylko, jak będziesz miała na imię. To ona je wybrała Cailin. Chciała, byś je po niej odziedziczyła.
Śniłem na jawie. Zacząłem krzyczeć, żeby mnie wypuścili. Nie potrzebowałem dłużej tego słuchać. Patrzeć na moją córkę, która nie posiadała matki. Trzymać ją w ramionach, mówić do niej, uśmiechać się i oszukiwać samego siebie. Bez tej drobnej blondynki nie istniałem. Nie byłbym w stanie dalej iść przez życie, które właśnie się ze mnie nabijało. Śmiało mi się prosto w twarz przywołując takie obrazy. Co tutaj się, do jasnej cholery, dzieje?!
- Kocham ją tatusiu. I wiem, że kiedyś się spotkamy - uniosła kąciki ust, patrząc prosto w moje oczy. - Pan na Religii tak mówił. Że w przyszłości znów będziemy razem, w trójkę.
Nie zniosłem tego. Wszystko rozmyło się, a ja zapłakany uniosłem powieki. Ten sen do końca zapadnie głęboko w mojej pamięci.
***
Umarłem. To była pierwsza myśl, która znalazła się w mojej głowie zaraz po ujrzeniu białego sufitu szpitalnej sali. Potarłem dłonią piekące oczy, po czym mocno się skrzywiłem. Cały czas krążyłem wokół wiadomości o przyszłym ojcostwie. Nie mogłem w to wprost uwierzyć! Ja, szarak z chorwackiego miasteczka miałem zostać tatą dziecka tak wspaniałej kobiety. Nie rozumiałem też, dlaczego nic mi o tym nie powiedziała. To nonsensowne! Przecież prędzej czy później i tak bym się dowiedział. Westchnąłem głośno. Całokształt zaistniałej sytuacji zaczynał mnie doszczętnie przytłaczać. Jakbym zaraz miał się znaleźć na dnie głębinowej studni, tonąc w lodowatej wodzie. Kto wie? Może przynajmniej to cholerne cierpienie choć trochę by zmalało?
- Potrafisz nabawić człowieka niezłego stracha, wiesz? - marszcząc brwi spojrzałem na przyjaciela. Uśmiechał się nieznacznie, choć w jego tęczówkach dało się dostrzec fale niepotrzebnego współczucia. - Wchodzę do szpitala przerażony twoim sms-em, a tam mi mówią, że zemdlałeś na wieść o ciąży swojej byłej.
- Mógłbyś sobie darować te docinki Marc.
Spuścił wzrok, przejeżdżając dłonią po idealnie ogolonej twarzy. Blond włosy, zwykle pokryte żelem, w kompletnym nieładzie opadały na czoło, a przekrwione tęczówki zdradzały przemęczenie. Ogarnęły mnie ogromne wyrzuty sumienia. ter Stegen zawsze był najwspanialszy, ale nie myślałem, że posunie się tak daleko. O podróży do Sevilli zawiadomiłem go zaraz przed odpaleniem silnika. A on dotarł tutaj niewiele później.
- Przepraszam - wyszeptał, choć tak naprawdę nie musiał używać tego słowa. Nie miał ku temu powodów. - Wiem, że to Cię boli. Przecież liczyłeś na odnowę tego związku - usiadłem na niewysokiej leżance, opanowując pulsujący ból głowy. - Ale powinieneś zrozumieć, że nie wszystko zawsze układa się po naszej myśli. Zapomnij o niej, tak jak ona...
- Ej, nie zapędzaj się! - bramkarz uniósł brwi geście zdziwienia. - To ja jestem ojcem jej dziecka.
Otworzył szeroko buzię, jednak szybko ją zamknął. Nieświadomie podrapał się po skroni. Byłem niemal pewien, że takiej deklaracji się nie spodziewał. Ja też nie. Wszystkiego, ale nie tego.
- Zaraz, zaraz... Czy to znaczy, że zostawiłeś samotną kobietę w ciąży, dla jakiejś tam wielkiej Barcelony? - popukał palcem w moje czoło, co skomentowałem wyrazem szczerego znudzenia. - Co z Ciebie za debil, Rakitić!
- Uważaj na słowa, ter Stegen! O niczym nie wiedziałem.
- Co?
- To, co słyszałeś. Nic mi nie powiedziała - westchnąłem, delikatnie zagryzając dolną wargę. - Zresztą, przecież nie zataiłbym takiej wiadomości przed najlepszym przyjacielem.
Niemiec uśmiechnął się, niemal niewidocznie kiwając głową. Od dawna podejrzewałem, że miał przesyt formy nad treścią w przypadku moich wywodów na temat Cailin. Ta informacja zdawała się jedna wywoływać na nim z grubsza odmienną reakcję.
- W takim razie idź do niej. Pokaż, że Ci zależy.
- Żartujesz, prawda?
- Nie Ivan. Powinieneś teraz siedzieć na tym cholernie niewygodnym stołku, jak ja, i mocno ściskać jej dłoń. A nie mdleć niczym niezrównoważona psychicznie gwiazdeczka.
Zadrżałem ze złości. Przecież dobrze wiedział, że nie byłem na to gotowy! Nie umiałem tak nagle wejść do jej sali, emanować radościom i cieszyć się z przyszłego rodzicielstwa. Wybaczyć to, że o niczym mi nie powiedziała.
- Nie potrafię tego zrobić - mruknąłem zdegustowany.
- Cholera! Ty chyba niczego nie potrafisz!
- O co Ci teraz chodzi?!
- O to, że cały czas nadajesz na jej temat. Cailin to, Cailin tamto... A jak przyjdzie co do czego, to nawet nie potrafisz stanąć twarzą w twarz z problemem! To ty powinieneś przy niej siedzieć, a nie ten Polak, który tylko koczuje, by ją zgarnąć!
Zacisnąłem dłonie w pięści, panując nad chęcią strzelenia mu w twarz. Wiedziałem, ze miał rację. Zawsze tak było. Ale nie potrafiłem pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Może nawet nie chciałem.
- Wiesz co? To nie ma najmniejszego sensu.
Chwiejnym krokiem wyszedłem z pomieszczenia, mocno trzaskając drzwiami. Nie rozumiałem
własnego zachowania. Przecież potrzebowałem jej obecności jak tlenu do dalszego funkcjonowania! Problem polegał na tym, że nadal nie chciałem przyswoić do siebie wiadomości o rozwijającym się w niej dziecku. Naszym dziecku.
Bałem się jak cholera. I niczym ostatni tchórz zaczynałem szukać ucieczki od problemu.
_______________
Szczerze? Jestem bardzo dumna nie tylko z tego rozdziału, ale i opowiadania. Tu już nawet nie chodzi o głównego bohatera, którego bardzo lubię. O dziwo podoba mi się to, co tworzę ;)
Teraz czekam na natłok wyrzutów apropo tego, co zrobiłam z Deulo. Wiem, wiem! Ale musiałam! Przepraszam i postanawiam poprawę ;3